Swojego
czasu z dużym zainteresowaniem przeczytałem opublikowany w Gazecie
Wyborczej materiał 'Studia to rodzaj szwedzkiego stołu. Niektórzy nie biorą nic, a później narzekają, że są głodni'.List otwarty
niejakiego K.- nauczyciela akedemickiego 'fabryki bezrobotnych
magistrów' wywołał we mnie mieszane uczucia.
Choć
od publikacji materiału minęło sporo czasu (list ukazał się we
wrześniu 2012), emocje, które wzbudza wciąż są żywe. Autor
między innymi rozprawia się w nim z powszechnym przekonaniem, że
aby zaistnieć na rynku pracy, należy ukończyć studia wyższe.
Analizuje zachowania studentów, podważa ich kompetencje i narzeka
na brak aktywności. Z częścią jego argumentów trudno się nie
zgodzić.
Owszem, część studentów nie ma sprecyzowanych planów, pomysłu na siebie i swoją przyszłość. Ciężko wymagać, aby 19-latek potrafił podejmować odpowiedzialne decyzje i bezbłędnie zaprogramować dorosłe życie. Kwestia formuły i jakości polskiego systemu kształcenia to odrębny temat. Skupię się na studentach, którzy w mniej lub bardziej świadomy sposób zdecydowali się na wybór określonego kierunku.
Owszem, część studentów nie ma sprecyzowanych planów, pomysłu na siebie i swoją przyszłość. Ciężko wymagać, aby 19-latek potrafił podejmować odpowiedzialne decyzje i bezbłędnie zaprogramować dorosłe życie. Kwestia formuły i jakości polskiego systemu kształcenia to odrębny temat. Skupię się na studentach, którzy w mniej lub bardziej świadomy sposób zdecydowali się na wybór określonego kierunku.
Autor
stawia tezę, według której słuchacze studiów nie wykazują
zaangażowania- oporem reagują na zadania wymagające kreatywnego
myślenia, nie sięgają po fachową literaturę obcojęzyczną, a
konieczność publicznego wystąpienia sieje popłoch w ich
szeregach. Możliwe, że znaczna część (jeśli nie większość)
traktuje przygodę ze szkolnictwem wyższym jako konieczność i przy
minimalnym wkładzie zalicza kolejne etapy, prześlizgując się z
semestru na semestr. Współczuję autorowi, jeśli trafia jedynie na
leniwych, pozbawionych ambicji studentów lub nie potrafi obudzić w
nich pasji.
Nie
mogę jednak przejść obojętnie obok próby generalizacji problemu
na wszystkich studentów (choć autor wyraźnie się od niej
odżegnuje).
K. ma prostą receptę na zwiększenie szans na rynku pracy: pora
ruszyć się i zacząć walczyć – dokształcać, szukać praktyk,
zdobywać doświadczenie, bo nikt inny tego za nich (studentów)
nie zrobi. Brak
jednak szerszej perspektywy, dogłębnej analizy problemu
. Odnoszę
wrażenie, że mamy do czynienia z prostym rozgraniczeniem: aktywni
mają pracę, bierni pozostają bez zatrudnienia lub wykonują pracę
poniżej kwalifikacji.
Nie zgodzę się również z argumentem, że absolwenci mają
wygórowane oczekiwania, nieadekwatne do korzyści, jakie mogą
zagwarantować potencjalnemu pracodawcy.
Autor
listu nieprzychylnie odnosi się do niechęci młodych osób do
podjęcia pracy za 500- 1000 złotych miesięcznie. W mojej ocenie
zabrakło tutaj dodatkowych informacji- wzmianki o tym, że
przeważnie są to umowy
śmieciowe,
nie gwarantujące żadnych dodatkowych świadczeń (choćby tak
podstawowych jak ubezpieczenie, prawo do opieki medycznej czy ochrona
pracownika przed nieuzasadnionym wypowiedzeniem umowy), które w
dodatku nie liczą się do stażu pracy. Minimalne wynagrodzenie na
podstawie umowy o pracę to 1500zł brutto (dane z roku 2012, w niektórych
przypadkach, jak np. przy pierwszej umowie wynagrodzenie może
wynosić 80% tej sumy), a pamiętajmy, że mówiąc o studentach nie
mamy do czynienia z niewykwalifikowanymi pracownikami fizycznymi czy
osobami z jedynie podstawowym wykształceniem bez znajomości języków
obcych. K. zdaje się też pomijać koszty utrzymania- mam to
szczęście, że finansowo wspierają mnie rodzice, jednak weźmy pod
uwagę studentów, którzy na taką pomoc nie mogą liczyć- w tym te
osoby, które zaciągnęły kredyt studencki. Nie wyobrażam sobie
wynajmowania pokoju (nie mówimy przecież o samodzielnym mieszkaniu)
i ponoszenia bieżących opłat (rachunki, jedzenie, komunikacja
miejska) za 500 złotych miesięcznie.
Po
drugie: wygórowane oczekiwania pracodawców
Czego
pracodawcy oczekują w zamian za bajońskie (trzycyfrowe!)
wynagrodzenia? Wystarczy przejrzeć dowolny serwis z ogłoszeniami
(przykładowe adresy znajdziesz w Niezbędniku na stronie), żeby
zorientować się, w jakiej sytucji są młodzi ludzie. Bardzo dobra
znajomość języków obcych, dyspozycyjność (elastyczny czas pracy
oznaczający w praktyce marginalizację życia osobistego, nie
wspominając o zarobkach po 2-3 złote w przeliczeniu na godzinę)
profesjonalne narzędzia (specjalistyczne programy koputerowe, prawo
jazdy), często minimum 3-letnie doświadczenie- zwykle to
podstawowe wymagania na pracę nie zbliżającą się nawet do
najniższej krajowej. Nie mam podejścia roszczeniowego, nie uważam,
że młodym praca należy się sama z siebie- nie mam nic przeciwko
odbyciu stażu czy przejściu przez okres próbny, podczas którego
można nie tylko zdobyć doświadczenie, ale przede wszystkim
zaprezentować swoje atuty pracodawcy. Nie godzę się jednak na
wyzysk i powszechną praktykę ciągłych rotacji. Po maksymalnym
wykorzystaniu potencjału, zapału i umiejętności stażysty czy
praktykanta zamiast zaproponować mu podpisanie umowy, wymienia się
osobę na stanowisku. To o wiele tańsze rozwiąznie niż utworzenie
nowego miejsca pracy- praktykanci są darmowi, a staże często
finansuje urząd pracy.
Po
trzecie: brak aktywności
Zgadzam
się z autorem, że pomocna w poszukiwaniu pracy jest własna
aktywność. Dokształcanie się, szkolenia, odbywanie praktyk i
staży, inwestycja we własne kompetencje- wszystko to zwiększa
konkurencyjność na rynku. Nie są jednak wystarczające, aby
zagwarantować zatrudnienie. Często kluczowe jest szczęście,
znalezienie się w odpowiednim miejscu i czasie lub- niestety-
znajomości. Sam aktywnie spędzałem czas na studiach i znam wiele
osób, które- tak jak ja- zamiast się bawić, angażowały się w
działalność kół naukowych, poświęcały swój czas na darmowe
praktyki i szkolenia, a mimo tego pozostają bez zatrudnienia. Osób,
które- wbrew opinii K.- rozumiały definicje, których się uczyły,
na zajęciach zamiast przysypiać brały udział w dyskusjach i
zadawały celne pytania oraz potrafiły twórczo rozwiązywać
stawiane przed nimi problemy. Osób, których prace magisterskie nie
tylko nie były kopiowane z wikipedii, ale czasem kończyły się
nawet propozycją publikacji ze względu na wysoką jakość i
merytoryczną wartość.
Autorowi
listu życzę ambitnych studentów, którzy będą motywować go do
dalszej pracy i dawać poczucie spełnienia zawodowego. Apeluję też
o większy obiektywizm w przyszłości i przyjęcie szerszej
perspektywy przy wydawaniu sądów. Natomiast zaproponowaną analogię
do 'szwedzkiego stołu' widzę raczej jako rozpaczliwą walkę o
resztki, niż szansę na zaspokojenie głodu.
(js)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz